wtorek, 20 grudnia 2016

Drogą św. Jakuba



Część 1 Paryż w deszczu




Czy wiecie że w Paryżu roczna suma opadów przekracza 650 mm i jest wyższa niż w Londynie (który jest uważany za deszczowe miasto)? Deszcz w Paryżu pada równomiernie przez cały rok. W każdym miesiącu jest tyle samo dni deszczowych.
„...A potem była niepogoda. Przychodziła pewnego dnia...”. Przejeżdżając uliczkami Paryża można było się poczuć jak bohater z „Święta Ruchomego” Hemingwaya. Miasto, które mieniło sie w strugach deszczu. Przejazd wzdłuż Rive gauche z bagietką  za przednia sakwą, wizyta w kawiarni z filmu Amelia, gdzie można było skosztować pysznego Creame Brulee i rozkoszować się przy filiżance café crème.

Ale od początku. 

W Beauvais wylądowaliśmy o 11.30. Przywitał nas dość pogodny dzień. Mięliśmy 2 godziny czasu na złożenie rowerów i wejście do pociągu (relacji Beauvais – Paryz), który ruszał ze stacji oddalonej o 5 km. Czy zapomniałem dodać że biletów tez nie mieliśmy? Rezerwacja biletu w internecie pozwalała na jego wydrukowanie w specjalnych maszynach dostepnych dopiero na dworcu.
Plan na ten dzień był prosty. Pociągiem mieliśmy się udać do Paryża, tam spędzić 4 godziny i wsiąść w kolejny pociąg do Orleans. Paryż miał być tylko przystankiem na drodze. Nie planowaliśmy w nim zostawać na dłużej. W Orleans planowaliśmy znaleźć pole namiotowe i następnego dnia zacząć nasza podroż rowerem w kierunku Tours.
Cztery godziny w Paryżu chcieliśmy maksymalnie wykorzystać na zwiedzanie i zakup łańcucha do spinania rowerów.  

Samo składanie roweru zajęło nam godzinę, co jest dobrym wynikiem jak na pierwszy raz. Do pociągu wsiedliśmy na 10 min przed jego ruszeniem. Podróż trwała dwie godziny i była dobrą okazją na dokręcenie kilku elementów w rowerach.
Do Paryża dojechaliśmy wraz z ciemnymi deszczowymi chmurami. Po słońcu pozostały tylko dobre wspomnienia. Wysiedliśmy z pociągu, uruchomiliśmy GPS i ruszyliśmy w drogę. Kolejny pociąg relacji Paryż – Orleans mieliśmy na południu miasta, co wymuszało przejazd przez centrum miasta(czyli zabytki). Poruszanie się po mieście było wyzwaniem. Duży ruch na drogach i chodnikach wymagał skupienia. Liczne ścieżki rowerowe oddzielone były od chodnika tylko namalowaną linią co pozwalało pieszym na łatwe przekraczanie ich.  Dzwonek był tu podstawą.
Nasza trasa wiodła przez najważniejsze atrakcje: Wieża Eiffla ->Louvre -> katedra Notre-Dame de Paris. Czasu było tylko tyle aby się na chwile zatrzymać i zrobić zdjęcie. Oczywiście nie zabrakło w niej też miejsca na przyjemności. Jak filiżanka kawy i pyszny Creame Brulee w kawiarni z filmu Amelia. Rower dał nam tą przewagę, że byliśmy mobilni i mogliśmy wybierać drogi często niedostępne dla samochodów. 


Deszcz weryfikował nasze plany w szybkim tempie. Zamiast pikniku z widokiem  na Wieżę Eiffla zmuszeni byliśmy do stania pod drzewem w oczekiwaniu aż przestanie padać. Dało to nam czas na obserwacje otaczającego nas świata. W krzakach nie opodal nas sprzedawca trzymał wina i przekąski.  Gdzie indziej natarczywi Panowie próbowali wepchnąć różnego rodzaju pamiątki jak np. miniaturowe wieże Eiffla. Pod każdym większym drzewem można było zaobserwować podobnych do nas ludzi – Oczekujących aż przestanie padać. Ale padać nie przestawało. Nie mając dużego wyboru ubraliśmy kurtki przeciwdeszczowe i ruszyliśmy w drogę. Przejazd przez miasto był szybki. Minuta, dwie na selfi z Louvre i szklaną piramidą w tle. To samo z katedrą Notre-Dame. GPS rowerowy mocno się tu sprawdził. Wyznaczał nam najkrótszą drogę wśród niezliczonej ilości uliczek Paryża. 

Ostatecznie na nasz pociąg spóźniliśmy się kilkanaście minut. Na szczęście z pomocą Pana z informacji udało nam się zakupić bilety na pociąg odjeżdżający godzinę później. Dużej straty więc nie było.

Cały dzień zakończył się degustacją sera w przedziale pociągu do Orleans.

poniedziałek, 21 listopada 2016

Drogą św. Jakuba




Prolog



Jest rok 813. Pustelnik o imieniu Pelagiusz zobaczył w pobliżu kościoła św. Fiza z Solovio (w Hiszpani) zjawisko astronomiczne. Na niebie pojawiła się światłość i deszcz meteorytów. Pelagiusz uznał to za znak od boga i poinformował o tym Biskupa Flavia. Flavio z pomocnikami udali sie w wskazane miejsce i odnaleźli ruiny małego budynku z trzema trumnami w środku. Po zbadaniu znaleziska biskup oznajmił, że znaleziono szczątki św. Jakuba i jego uczniów. Miejsce to nazwano Campus Stellae (pole gwiazd).
Po tym wydarzeniu król Alfonso II zainicjował budowę kościoła nad znalezionymi szczątkami, jednocześnie zlecając garstce mnichów nadzór i pilnowanie grobu. Z czasem powstało tam miasto, które nazwano Santiago de Compostela. 
Znalezisko spowodowało, że zaczęli tam przybywać pielgrzymi z coraz dalszych zakątków Europy. Droga jaką przemierzali w późniejszym czasie została nazwana Drogą św. Jakuba i stała się jednym z najważniejszych chrześcijańskich szlaków pielgrzymkowych, obok szlaków do Rzymu i Jerozolimy.
Jednym z najbardziej znanych pielgrzymów był Jan Paweł II, którego wizyta w 1982r. spowodowała rozpoczęcie rekonstrukcji (zapomnianego już) szlaku w wielu krajach Europy. Jednocześnie przyczyniła się do jej wzrostu popularności na całym świecie. W roku 2015 do Santiago de Compostela przybyło ponad 260 tysięcy pielgrzymów. Dla przykładu w 1970 r. było ich tylko 68.


MY
Pomysł na udanie się do Santiago de Compostela siedział w naszych głowach od długiego czasu. Na mniej więcej rok przed wyjazdem obejrzeliśmy film „The Way” z Martin Sheen w roli głównej, który jeszcze mocniej nas zmotywował do działania.
Początkowo planowaliśmy rozpocząć podroż rowerami już z Polski. Ograniczeniem jednak był tu urlop jaki byliśmy w stanie wygospodarować w pracy i ostatecznie stanęło na odcinku Paryż - Santiago de Compostela. Mieliśmy na to dokładnie 3  tygodnie i 3 dni. Dystans jaki pokazywało nam Google Maps wynosił ok. 1500km. Wychodziło wiec ze Każdego! dnia musieliśmy jechać średnio 80 km.
Nasza forma była zerowa. Krótkie wycieczki po 30 km po trójmiejskich lasach nijak się miały do takiego przedsięwzięcia. Na miesiąc przed wyjazdem zaczęliśmy wiec przygotowania. Co weekend organizowałem wycieczki po 60-80 km. Do tego u Kamili doszły zajęcia ze spinningu. Nie było tego wiele, ale chodziło o to żeby mieć jakieś podstawy. Wiedzieliśmy też, że zaczynać będziemy na płaskim terenie, wiec lepszą kondycję złapiemy na miejscu.

Trasa
Naszą przygodę można podzielić na dwa etapy. Francję i Hiszpanię. Na Francję chcieliśmy przeznaczyć maksymalnie od 7 do 9 dni. Więcej nie mogliśmy. Wiedzieliśmy, że naszym priorytetem jest przejechanie całego odcinka Hiszpańskiego, a na to według różnych źródeł potrzebne było min. 14 dni. W przypadku Francji przyjęliśmy zasadę, że jesteśmy na urlopie (braliśmy pod uwagę połączenia pociągami). Naszym celem było też w miarę szybkie dojechanie do granicy z Hiszpanią w okolicach Irun. Tam planowaliśmy wjechać na jeden z dwóch głównych szlaków Św. Jakuba: Drogę Francuską lub Drogę Północną.




wtorek, 18 października 2016

Harpagan – Ekstremalny Rajd na Orientację.



Mięśnie nóg zaczynają mnie palić. Płucom brakuje powietrza. Kurczowo trzymam się grip’ów, przerzucając jednocześnie przerzutki góra-dół. Podjazd, redukcja przełożeń, za chwilę zjazd i szukanie twardych przełożeń. W łeb biorą podstawowe zasady jazdy m.in. by nie zmieniać biegów w czasie, gdy bardzo mocno naciskasz na pedały. Ja cisnę na podjeździe i wyszukuje optymalnego przełożenia.A co tam. Twardym trzeba być, nie miękkim.

Harpagan organizowany jest dwa razy w roku. Na wiosnę i jesień. Celem jest sprawdzenie granic wytrzymałości fizycznej i psychicznej startujących osób. Zawody są tak pomyślane, aby tylko niewielu startujących było w stanie pokonać trasę w wyznaczonym limicie czasu. Do chwili ich rozpoczęcia znany jest tylko punkt startu. W trakcie trwania zawodów nie można korzystać z żadnej pomocy. Jedyne co masz to kompas i mapa, którą otrzymujesz zaraz na starcie. 

Początkowo Harpagan był imprezą dla pieszych. W 1995r dodano po raz pierwszy konkurencje dla rowerzystów. Z czasem ilość tras zaczeła rosnąć. My wybraliśmy trasę rowerową TR50.  Zgodnie z regulaminem, musieliśmy zaliczyć 10 pkt kontrolnych na dystansie 50 km w maksymalnym czasie 6 godzin. Kolejność ich zaliczenia jest dowolna. Długość trasy jest umowna i tak naprawdę mało komu udaje się ją ukończyć w założonym dystansie.

Wybór trasy w naszym wypadku podyktowany był dwoma czynnikami:
 1.Chcieliśmy spróbować czegoś innego. Do tej pory startowaliśmy trzy razy na trasie pieszej (TP50).
2. Byliśmy w życiowej formie po urlopie rowerowym(ale to materiał na inną historię) a to nie mogło się zmarnować :D

PRZYGOTOWANIE
Grunt to lekkie rowery. Jedyne co wzięliśmy do butelka wody i po dwa batony energetyczne. Żadnych zbędnych akcesoriów(plecaków, sakw). W moim rowerze błotniki zostały zdjęte, bo zgodnie z prognozą pogody nie miało padać.
Niezbędną rzeczą jest mapnik rowerowy. Sztywny aby mapa wielkości kartki A4 była widoczna niezależnie od warunków pogodowych. Można zrobić go samemu. Kamila do tego wykorzystała Deskę Klip A4, którą przytwierdziła do kierownicy.

 Na godzinę przed startem zjedliśmy (przygotowaną wcześniej) owsiankę licząc, że da nam energie na całą drogę. W końcu całość nie ma trwać dłużej niż 6h.
Najgorzej było z ubraniem. O 8.00 rano termometr pokazywał 3°C. W ciągu dnia maksymalna temperatura nie miała przekroczyć 8 °C. Do tego silnie wiejący wiatr i mgła. Przeszło mi wtedy przez myśl pytanie, ile osób zdecydowało się zostać w łóżku. Przy starcie mieliśmy po trzy warstwy ubrań( ja byłem ubrany w dwa polary).

START
Najważniejszym momentem podczas całego rajdu jest te pierwsze kilka minut od momentu otrzymania mapy. Odpowiednie wytyczenie trasy zaważyć może na całym jego przebiegu. Jaką strategie przyjmiesz. Czy najpierw zaliczysz najdalsze punkty, a może zaczniesz od tych na południe od miejsca startu. Pierwsze minuty nie przypominają typowego startu w wyścigu bo tu nikt nie rusza po gwizdku. Wszyscy stoją lub klęczą i analizują otrzymaną mapę. Zakreślamy flamastrem wariant dla nas najkorzystniejszy(czyli pętlę zaczynającą się na północ od miasta) i ruszamy w drogę.

NA TRASIE
Pierwsze trzy pkt pokonujemy błyskawicznym tempem. Widok innych zawodników tylko nas motywuje, a korzystanie z asfaltowych odcinków dróg pozwala mocno zaoszczędzić czas(który tracimy w lesie).
Z czasem stawka się rozciągnęła. Ktoś zawsze zabłądzi, ktoś jedzie innym tempem, albo po prostu wybiera inną drogę. Dowolność zaliczania punktów powoduje, że często nie widać zawodników z którymi konkurujesz. Ktoś może mieć tyle samo zaliczonych punktów co ty, ale robić je w innej kolejności. W połowie rajdu mijaliśmy rowerzystów jadących w przeciwnym kierunku co wyglądało komicznie jak się obserwowało co poniektórych zdziwione miny. 

META
Dojazd na metę był najbardziej zaciętym fragmentem na całej trasie. Na ostatniej prostej pojawiła się grupa rowerzystów, jadących z innego punktu. Szybkie spojrzenia i jazda zamieniła się w sprint. Rywalizacja była do ostatniej sekundy. 

PODSUMOWANIE
Ostatecznie zajęliśmy 26 i 28 miejsce na 130 zawodników. Dystans jaki przejechaliśmy wyniósł 62,5 km, czyli Tylko! niecałe 13 km więcej od tego założonego przez projektanta trasy. Trasę przejechaliśmy w 4 godziny i 37 minut i od osoby na pierwszej pozycji byliśmy gorsi tylko o 37 minut.Cała trasa dostarczyła nam dużo wrażeń.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Dookoła jezior Wdzydzkich





Łączny dystans: 69 km

Weekend. Sobota. Na zewnątrz pogoda w kratkę(typowa bardziej dla okresu jesieni). Ciepło, ale momentami deszczowo. Jakby pogoda nie mogła się zdecydować. Siedzę w domu i wysłuchuję jak w TV jakis jegomość prognozuje od niedzieli rozpogodzenie zapowiadające ciepłe dni. Idealny czas aby wyjechać za miasto. Możliwości jest dużo. Trzeba tylko ruszyć cztery litery i dwa koła.

Odpalam komputer i zerkam w Google Maps na Trójmiasto i okolice. Wszędzie znajome ścieżki średnio nadające się na całodniową wycieczkę rowerową. Oddalam mapę szukając nowych terenów. Czegoś gdzie jeszcze nie byliśmy. Mój wzrok zatrzymuje się na Kościerzynie i znajdującym się nieopodal Wdzydzkim Parku Krajobrazowy. Krótka narada z Kamilą i wszystko już ustalone. 

Bezpośrednim pociągiem o 8:40 rano z Gdyni Głównej ruszamy w kierunku Kościerzyny. Podróż trwa 1h i 20m. Idealny czas na dodatkową drzemkę. 

Kościerzyna wita nas typową dla ostatnich dni pogodą. Temperatura w okolicy 12 st.C i mocno wiejący wiatr (idealny na żagle ;-)  ). Pierwsze kroki z nawigacją zaczynamy od znalezienia miejsca z ciepłą kawą i herbatą. Tak mija pierwsza godzina naszej intensywnej wycieczki rowerowej. Siedząc przy stoliku delektujemy się ciastkiem, które popijamy ciepłym napojem. Jednocześnie obserwujemy elegancko ubranych ludzi udających się do kościoła. W naszych głowach kłębią się myśli typu: czemu nie zabrałem(am) długich spodni.

W dalszą drogę ruszamy przed 12.00. Pierwszy odcinek od dworca PKP do wsi Juszki pokonujemy szlakiem niebieskim. Zgodnie z zapowiedziami pogoda zaczyna się poprawiać. Do przejechania mamy łącznie ok. 60 km. Trasy są dobrze oznaczone więc jedynym zadaniem GPS na tym etapie jest rejestrowanie całego przejazdu.

Co tu dużo pisać. Trasa jest naprawdę malownicza. Wiedzie przez prawie same lasy wzdłuż wielu zbiorników wodnych. Co jaki czas mijamy grupki innych rowerzystów. Wiatr nie jest też tu tak odczuwalny jak na otwartych przestrzeniach. Zjechanie z szlaku niebieskiego na zielony przebiega gładko. Pierwszą połowę trasy pokonujemy tempem turysty z kilkoma postojami po drodze. Przejazd do wsi Borsk na południu jeziora Wdzydze mija przyjemnie. Tutaj trasa odbija i wiedzie polnymi drogami z dala od jezior. Jest to miłe urozmaicenie, tym bardziej, że słońce zaczyna wygrywać walkę z chmurami i przyjemnie grzać. Jazda na otwartej przestrzeni w promieniach słonecznych jest naprawdę przyjemna. 
Dochodzi godzina 16.00 kiedy mijamy wieś Wiele znajdującą się w połowie trasy. Zdajemy sobie wtedy sprawę, że do ostatniego powrotnego pociągu o godzinie 20.23 pozostały nam 4 godziny i w tym tępie nie zdążymy dojechać. Drugą połowę trasy pokonujemy więc w zawrotnym czasie niecałych 3 godzin z obowiązkowym postojem na kąpiel w krystalicznie czystym jeziorze. Zataczamy pełną pętlę wokół jezior i wracamy tym samym niebieskim szlakiem do Kościerzyny. 

Podsumowanie. 

Wyjazd pociągiem o 8.40 z Gdyni i powrót ostatnim z Kościerzyny o 20.24 pozwala bezstresowo objechać cały park. My na koniec tak się śpieszyliśmy, że mieliśmy 1,5 godziny zapasu w Kościerzynie. 
W obie strony jedzie się szynobusem. Miejsca na rowery były(specjalne haki). Bilety można było kupić u maszynisty.
W dwóch ośrodkach wczasowych, które mijaliśmy w parku widać było restauracje, więc można tam zjeść.
Niebieski szlak idzie w Kościerzynie wzdłuż głównej drogi niedaleko rynku i licznych sklepów.  Po przejechaniu ok. 10 km (w wsi Juszki) łączy się z zielonym szlakiem, który pozwala objechać cały krzyż jezior Wdzydzkich.
Prowiant na cały dzień kupiliśmy na miejscu. Na rynku są dwa bary mleczne, więc można niedrogo zjeść.
Mapa ponizej
http://www.alltrails.com/explore/recording/dookola-jezior-wdzydzkich