czwartek, 27 maja 2010

Z cyklu: Historia dwoma kołami się toczy

Facet, który pierwszy pomyślał o tym, że rower można napędzać nogami, ale niekoniecznie poprzez odpychanie się nimi od ziemi, nazywał się Kirkpatrick Macmillan i był szkockim kowalem. W 1839 roku stworzył napęd, który kolejnym konstruktorom wytyczył nowy kierunek na drodze do udoskonalania dwóch kółek. Ów Szkot był także prawdopodobnie pierwszym w historii rowerowym piratem – swoim bajkiem potrącił Bogu ducha winnego dzieciaka, za co miejscowy sąd ukarał go grzywną 5 szylingów. Sędzia jednak, ujrzawszy wynalazek kowala, wpadł w taką euforię i zachwyt, że sam uregulował powyższą należność za Macmillana.

wtorek, 25 maja 2010

Ognisko nad Jeziorem Marchowo. Wejherowo-Witomino.

Pogoda póki co nie zawodzi. Do Wejherowa planujemy dojazd pociągiem i tak też się dzieje. Przedział rowerowy nas nie zaskakuje – nadymione na maxa, ogorzałe twarze pasażerów, dźwięk otwieranych puszek, ojczyzna – polszczyzna... (choć tym razem mamy również przykład kolejowych romansów).Na peronie w Wejherowie po chwili dołącza do nas kolejny uczestnik wyprawy i w pięciu ruszamy przed siebie. Oślepieni słońcem chwilę błądzimy po starówce a następnie wjeżdżamy do lasu na szlak czerwony. Po drodze obowiązkowo trzaskamy parę fotek. Z grupy wyodrębnia się peleton, ale dobrze na tym nie wychodzi, bo musi za chwilę się cofać (chociaż, zależy co kto lubi) - wycieczkę prowadzi Darek wraz ze swoim magicznym sprzętem naprowadzającym na cel. Taka sytuacja ma miejsce później jeszcze raz i w pewnym momencie grupa rozpada się na trzy części, by za chwilę znowu się zgrać. Trasa wiedzie wśród przyjemnych prześwitów i polanek, jest słonecznie ale nie za gorąco. Zdarzają się wzniesienia, niektóre piaszczyste, że koła grzęzną, ale dajemy radę. Przejeżdżamy przez kompleks malowniczo położonych stawów, to dobre miejsce na piknik, z zadaszeniem i ławkami (na mapie nie znalazłem dokładnego opisu, ale punkt jest charakterystyczny, więc jak ktoś chce to znajdzie). Mijamy jeziora: Wyspowo (moczenie nóg), Borowo, Pałsznik, Wygoda, Bieszkowickie, Zawiat. Przyjemna aura gromadzi tego dnia nad wodą wielu amatorów grillowanych szaszłyków domowej roboty, wędkarzy i zakochanych par. W powietrzu zapach węgla drzewnego miesza się z zapachem iglastego lasu. Odwiedzamy miejscowy sklep po czym ruszamy coraz bardziej głodni z nadzieją, że cel już blisko (ulubiona sentencja Darka:„już niedaleko”). W końcu po ok. 40 min. docieramy nad Jezioro Marchowo. Zrywa się mocny wiatr i przez chwilę mamy wrażenie, że czeka nas pompa. Złudne to jednak – pędzące powietrze tylko pomaga rozpalić ognisko (zresztą nie byłoby z tym kłopotu – Krzysiek wziął tyle podpałki w ten mały plecak, że starczyłoby na puszczę amazońską (sic!)). Szama jest gotowa po chwili, zajadamy więc podziwiając widok na jezioro przed nami. Wymiana zdań, potarganych myśli i sprośnych dowcipów, jak to w męskim gronie.... i ruszamy z powrotem. Wjeżdżamy na spore wzniesienie nad jeziorem, skąd widok zachwyca - nic tylko huknąć się w trawę, leżeć i patrzeć. Odwiedzamy sklep w Koleczkowie, następnie ciśniemy szosą na Gdynię i czarnym szlakiem do Chwarzna. Stamtąd na Witomino, gdzie każdy uderza już w swoją stronę.
Wycieczka raczej lajtowa bo rozłożona w czasie, z przerwami. Z planów wychodziło 60 km, w trakcie zdecydowaliśmy się jednak skrócić i wyszło 47 (nie pierwszy to raz i nie ostatni). Przyjemnie spędzona niedziela.

Linki: - mapa - zdjęcia -

Ognisko nad jez.Marchowo (Wejherowo - Witomino) at EveryTrail


Map your trip with EveryTrail

poniedziałek, 24 maja 2010

Zero litości dla rowerów, czyli VII Leśny Maraton Rowerowy w Wejherowie za nami.

Był to pierwszy formalny występ naszej paki na tego typu imprezie. Do tematu podeszliśmy na luzie, bez parcia na puchary i nagrody(!) , coś w tonacji „zobaczymy jak to jest, jak fajnie to spróbujemy znowu.” Każdy chyba zapamięta tamtą niedzielę–lało niemiłosiernie, kto nie miał błotników (a byli tacy) umarł w butach (mokrych) już na wstępie. Rajd odbywał się w Kępinie ok. 5 km od Wejherowa, start rowerów wyznaczono na godz. 10.00. My byliśmy na miejscu po 8, zmarznięci (trzy gorące herbatki na miejscu i skromne zadaszenie niewiele dały), ale w dobrych nastrojach. Organizatorzy (nie)pogodą się nie przejmowali i robili swoje. Maraton rowerowy był częścią całego festynu (obok konkursów o przyrodzie dla młodzieży i konnych zawodów).
Dwie pętle wyznaczonej trasy (asfaltówka i las) dawały 44 km, trzy–66. O możliwości wejścia na 3 kółko decydował czas na 2 pierwszych, tj. poniżej 3 godzin. Jak zawsze na takich imprezach amatorzy mieszali się z zawodowcami: widać to było po klasie sprzętu, ubiorze no i zacięciu na twarzach zawodników. Ruszyliśmy punktualnie. Pierwszy odcinek prowadził szosą i to raczej w dół, następnie po ok. 5 km trasa wpadała do lasu, a tam dołki, kałuże i nieco dalej, masakryczne błoto. Niebezpiecznie mogło być na asfalcie, bo ślisko, większe wzniesienia raczej się nie zdarzały. Trudne warunki na trasie boleśnie odczuł mój rower: w wyniku mielenia błota łańcuchem, przełożenia zaczęły skakać jak głupie, tworząc w przestrzeni powietrznej różne dziwne wzory. Zła kondycja sprzętu wykluczała mój prawdopodobny udział na 3 pętli, a takie założenie twardo przyjąłem sobie na wstępie. Mimo to cisnęliśmy dzielnie, z większym lub mniejszym bólem tu i ówdzie. Skończyło się na dwóch pętlach, po których spożyliśmy zasłużony posiłek serwowany przez organizatorów. Oprócz samego wyścigu niewątpliwą atrakcją festynu był efektowny pokaz bikejoringu w wykonaniu Pana Igora Tracza i Jego załogi.
Imprezę wspominamy pozytywne-sprzęt upapraliśmy (nie)zdrowo i bezlitośnie, katar mam do dzisiaj, do pudła było bliiiiiiskoooo, ale trochę zabrakło. Jednak nic nie wzmacnia bardziej niż rajdy w takich hardkorowych warunkach! Bogatsi w nowe doświadczenia, z pokorą czekamy na VIII edycję Maratonu.

Trasa rowerowa 510255 - powered by Bikemap