czwartek, 17 października 2013

W okolicach Stawowia, czyli podróż rowerem w epokę żelaza

Ryzykownym ślizgiem po jesiennych liściach dostaliśmy się w okolice oliwskiego Pachołka. Trasa dobrze znana i oklepana, ale wciąż ile radości na zakrętach i leśnych serpentynach ! Powrót planowany był już w bardziej cywilizowany sposób, "miastem", z cichą nadzieją na spędzenie błogich chwil w pięknych okolicznościach przyrody w samym sercu trójmiejskiej metropolii.Tyle razy mijałem to miejsce na granicy Gdańska i Sopotu, nie zdając sobie sprawy z jego arcydługiej, wielowiekowej i bogatej historii.
Stawowie to liczący 8 ha przepiękny park wraz ze stawami, fontanną i pałacykiem, położony przy Al. Niepodległości 618. Znajduje się tu unikalna kolekcja drzew, których wiek przekracza 150 lat, a pałac wpisany jest do rejestru zabytków. Jak wykazały badania archeologiczne obszar ten zamieszkały był przez ludy kultury pomorskiej już w epoce żelaza - wskazują na to odkryte na tych terenach tzw. groby skrzynkowe z urnami twarzowymi. Z XII wiecznych dokumentów wiadomo, że mieściła się tu niewielka osada o nazwie Stanowe, potem obszar ten był własnością Zakonu Cystersów. Na terenie parku stała gospoda i bardzo popularny zajazd wraz ze strzelnicą (jej pozostałości zachowały się do dzisiaj), tętniło w najlepsze życie towarzyskie. Posiadłość w dzisiejszym kształcie powstała w 1856 roku, zbudowano pałacyk z wieżą widokową, założono stawy i fontannę.
Później funkcjonował na tym obszarze dom dziecka oraz szpital, a do niedawna teren stanowił własność pomorskiego samorządu. W porośniętym dziką trawą parku można ponoć natknąć się jeszcze na ruiny kapliczki czy studni, jedynie białe mostki widać doskonale z daleka. Bo my tylko tak mogliśmy podziwiać ten zabytkowy kompleks - "zza płota". Teren jest chroniony (-"Panie, wpuść Pan", -"Nie da rady"), także musieliśmy zadowolić się fotami oddawanymi ze znacznej odległości (co zapewne wpłynęło na ich wątpliwą jakość), nie decydując się na nielegalne przekroczenie granicy (choć pomysł się pojawił, ale.. my już poważne człowieki, a przynajmniej za takich się uważamy..).


Od lat prowadzona jest kampania, mająca na celu ocalenie Stawowia, które przez wiele lat zaniedbywane, popadało w ruinę. Od 2008 roku park stanowi własność prywatną i jak zapewnia obecny właściciel, dawny charakter tego miejsca zostanie zachowany. Pozostaje trzymać kciuki, aby tak się stało.

Zainteresowanych odsyłam na stronę www.stawowie.pl, z której m.in. korzystałem podczas pisania niniejszego postu.

niedziela, 6 października 2013

Nocny wypad rowerowy do Bieszkowic


Wieczór tego dnia pozornie nie wróżył niczego niezwykłego. Jak co dzień, za oknami zapadał zmrok a napływające zimne powietrze po zmroku trochę zniechęcało do wychodzenia na zewnątrz.
Plan na ten wieczór miałem prosty. Położyć się wcześniej do łóżka i wyspać.
Jeden telefon zmienił wszystko.

 W trzy osoby (ja, Arek i Piotrek) postanowiliśmy wybrać się na dość spontaniczny wypad rowery po trójmiejskich lasach.
Dopompowaliśmy opony, zamontowaliśmy oświetlenie i o 20.30 ruszyliśmy przed siebie.

Trasa zaczęła się od dobrej rozgrzewki czyli podjazdu z centrum Gdyni na Witomino. Po monotonnej pół godzinnej jeździe dotarliśmy do ul.Sosnowej, gdzie odbiliśmy do lasu w kierunku Bieszkowic.
Trzy oświetlone rowery, pusta leśna droga i raz po raz przebiegające przez nią zwierzęta pozostawiające nas po chwili sam na sam z nocą. Mocne oświetlenie rowerowe w połączeniu z rozłożystymi gałęziami drzew tworzyło niesamowity spektakl kukiełkowy. Na mijanych raz po raz polankach wstawały, białawe, przejrzyste, lewo widzialne mgły. Czołgając się smugami, kłębami okręcały się dokoła zarośli. Zimny powiew wilgoci miesił nas swymi mackami, aby dalej tłuc się po dnie polan w oczekiwaniu na kolejnych niczego nie spodziewających się przybyszów.

Do Bieszkowic zajechaliśmy około 23.00. Krótka przerwa nad pobliskim jeziorem Zawiad dostarczyła niesamowitych wrażeń. Niebo na jeziorem pełne było gwiazd, z górującą na nami wstęgą drogi Mlecznej. W ciemnym jeziorze księżyc lekko falował. Raz po raz niebo przecinała spadająca gwiazda. Postój trwał ok 20 min. Krótka regeneracja sił i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Po 20 km jazdy przez las dojechaliśmy do Łężyc i zaczęliśmy powoli kierować się w stronę Rumii. Powietrze  roiło się od odgłosów świerszczy zamieszkujących pobliskie przydrożne pola . W połączeniu z gwiazdami, równym asfaltem i przyjemnym delikatnym wiatrem dawało to idealne warunki do jazdy rowerem.  

Sam przejazd z Rumii do Gdyni był już tylko formalnością. Była północ a miasto powoli kładło się do snu. Na ulicach zamierał ruch a światła na wystawach sklepowych już pogasły. Wokół nas była cisza. Jedynie lekki nocny wiatr mknął wraz z nami wąskimi chodnikami.
Droga powrotna zajęła nam ok. godziny czasu zaś cały wypad zakończył się o 1.00 w nocy.

Łącznie przejechaliśmy 50 km.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

"Szlakiem wisielców" na Górę Szubieniczną

Plany na tą sobotę zapowiadały się wybornie, lajtowa przejażdżka do Bieszkowic, orzeźwiające kąpiele w tamtejszych jeziorach, może jakieś ognicho po drodze, a już na pewno piknik na trawce. Ale pogoda nie byłaby sobą, gdyby się nie popsuła na weekend... Ulewa i ciemne chmury nad Trójmiastem uaktywniły wiec nastroje pesymistyczne, posępne, wisielcze. No a wtedy, wiadomo już było, gdzie się udać.

Ścieżkami rowerowymi dotarliśmy do ul. Traugutta za Politechniką Gdańską, a stamtąd mijając prawosławną Cerkwie Św. Mikołaja Cudotwórcy, do parku u podnóża Góry Szubienicznej.
Stromą, pieszą wspinaczkę na wysokość 55 m. n.p.m. rozpoczęliśmy wąska ścieżką tuz przy stadionie Lechii. Szliśmy wiec po śladach tych wszystkich łotrów-nieszczęśników, którzy już za chwilę, parę metrów wyżej mieli luźno dyndać na grubym sznurze, w rytm ponurych dźwięków dzwonu z pobliskiego Ratusza.
Ów "szlak wisielców", jak go roboczo nazwałem na potrzeby niniejszego wpisu, brał swój początek na Dworze Artusa, będącego niegdyś siedzibą sądu karnego. Stamtąd głównymi ulicami miasta, ku uciesze okolicznych mieszkańców (a była to nie lada atrakcja w tych dawnych czasach),  skazaniec wyruszał w swoją ostatnia podróż na tym ziemskim łez padole.
Szubienicę, okazałą, murowana budowlę w kształcie czworokąta wzniesiono w 1529 roku. Była doskonale widoczna dla przybywających do Gdańska gości, subtelnie przypominając o stosownym zachowywaniu się podczas wizyty w mieście. Zdemontowano ją w 1804 roku, ale Góra przez wiele lat była jeszcze miejscem kaźni okolicznych rzezimieszków - ostania głowę ścięto tu toporem w 1838 roku.
W okresie międzywojennym powstał na wzniesieniu urnowy cmentarz krematoryjny, a jego właściwa, główna cześć mieściła się u podnóża Góry, na terenie obecnego parku. Samo Krematorium, czynne w latach 1914-1945, pierwsze takie w Polsce, znajdowało się w budynku dzisiejszej Cerkwi. Płyty nagrobne z Góry Szubienicznej popadają niestety w ruinę, będąc łakomym kąskiem dla amatorów bezsensownego dewastowania zabytkowych nekropolii...
Samą trasę nazwałbym mocno turystyczną, leniwą, bo i gdzie w takich warunkach dusić w te dwa biedne  koła ? Ot, takie ciekawe "poznaj ciemną stronę swojej okolicy".

Galeria