poniedziałek, 23 maja 2011

Śladami gdańskich wolnomularzy

Wyglądało na to, że tego dnia wszystko sprzysięgło się przeciwko nam a jakieś nieznane siły rządzące światem nie chciały dopuścić nas do swoich tajemnic i... zesłały na Wybrzeże ulewę, sypnęły piachem w rowerowe zębatki i dały solidnie błotem po oczach. A propos, odkryłem (!) fajny (!) sposób dla śpieszących się, spragnionych rowerzystów: otóż przednie koło bez błotnika, jadąc po kałużach wyrzuca wodę do góry niczym fontanna - odpowiedni ruch głową do przodu wraz z wysunięciem otwartej jamy gębowej wypełnia po brzegi buzię taką "deszczówką"...
No, ale dosyć tych teorii spiskowych (wystarczająco dużo ich dookoła) i przejdźmy do rzeczy. Ta wyprawa była dla nas świetną zabawą, trochę jak z powieści Bahdaja czy Nienackiego próbą odkrywania tego co nieznane i niewidoczne dla innych "niewtajemniczonych" (profanów jakby zapewne rzekł wolnomularz).
Początki działalności masonów w Gdańsku sięgają XVIII wieku. Do 20 lóż należało ok. 2% mieszkańców miasta (5 tyś. osób). Zasiadali w nich urzędnicy, politycy, przedstawiciele finansjery i wojska. Wraz z nadejściem nazistowskiego totalitaryzmu, na mocy decyzji administracyjnych oficjalnie zakazano działalności wolnomularzom. Pytanie, czy loże funkcjonują obecnie w Gdańsku pozostaje otwarte...
Sami masoni określają siebie jako ludzi miłujących prawdę, piękno i dobro, za cel stawiają sobie humanistyczne doskonalenie jednostki i społeczeństw. Wierzą, że praca jest podstawową powinnością człowieka. Organizują się w loże, posługują się bogatą symboliką, obrzędowością i systemem wtajemniczeń, tzw. rytów. Masoneria jest różnorodna, istnieje wiele jej odłamów i struktur wewnętrznych (tzw. obediencji). W świadomości społecznej funkcjonuje jako organizacja tajna (sami członkowie bractw jednak temu zaprzeczają), wręcz złowieszcza, z tego powodów narosło wokół niej wiele kontrowersji i niechęci, przypisywano jej niejednokrotnie zakulisowe działania i wpływanie w ten sposób na losy świata. Brało się to zapewne również stąd, iż wielu "wielkich" w historii zasiadało w lożach, wyznając filozofię wolnomularską, np. Mozart, Monteskiusz, Voltaire, Goethe, Washington, Mickiewicz, Fredro, Narutowicz, na przestrzeni dziejów masonami byli (i są) królowie, prezydenci, pisarze, malarze czy aktorzy.
Poszukiwanie wolnomularskich znaków rozpoczęliśmy od ul. Sobótki 15 we Wrzeszczu: wysoko, pod lasem popada w ruinę dawna siedziba lóż "Zur Kette an der Weichsel” i „Zum Drei Säule” działających na przełomie lat 20 i 30 XX wieku. Teren jest ochraniany o czym miałem okazję przekonać się próbując tam z aparatem wytropić jakąś wielką tajemnicę. Starszy pan w uniformie i jego wierny pies byli jednak na tyle mili, że oszczędzili mi pobytu na pobliskiej komendzie (dzięki!). Wspomnę tylko, że budynek, częściowo skryty za drzewami robi bardzo enigmatyczne wrażenie...
Następnie ruszyliśmy na teren Politechniki Gdańskiej: to prawdziwe skupisko masońskiej symboliki, począwszy od cyrkli na budynku głównego gmachu, po wmurowane kompasy, kielnie i pszczoły. Potem była ulica Własna Strzecha 15a, obecnie budynek PG a dawniej siedziba loży „Zum siegenden Licht” w latach 1921-1933 i na rogu Al. Zwycięstwa i Tuwima dom z narożnym zdobieniem i masońskim cyrklem pośrodku. Na Ogarnej 27 odwiedziliśmy dawną siedzibę loży „Gedania Loge nr 3 der Prowinz Westpreussen”(1899-1916) i niedaleko od tego miejsca siedzibę loży "Zur Kette an der Weichsel" przy ulicy Chlebnickiej 16 (obecnie Dom Studencki ASP). Z kolei w okolicach ulicy Nowe Ogrody mieściła się niegdyś siedziba loży "Eugenia" (w 2008 natrafiono na jej fragmenty podczas prowadzenia prac budowlanych). Prawdziwą perełkę zostawiliśmy sobie jednak na koniec: dość pokaźne malowidła w bramie kamienicy na ul. Ułańskiej 11, a na nich cedr libański (wg masonów symbol wieczności), słońce, cyrkiel i zapewne inne niedostrzeżone okiem profana symbole.
Wycieczkę polecamy nie tylko tym, którzy wierzą, że masoni rządzą światem i chcą się w tym utwierdzić, ale przede wszystkim odkrywcom tajemnic bogatej historii Gdańska.
Po opisanych powyżej doświadczeniach sam przyłapuję się na tym, że każdy ornament oglądam teraz ze wszystkich możliwych stron doszukując się w nim alegorii czy ukrytych znaków - zajęcie fascynujące.

Podczas pisania powyższej relacji korzystałem m.in. z informacji dostępnych na stronach:
www.dawneloze.blogspot.com
www.wolnomularstwo.pl

linki: -Galeria-


Trasa rowerowa 993555 - powered by Bikemap 

wtorek, 3 maja 2011

Szlakiem zwiniętych torów


Dobra pogoda, 7 rowerów, 70 przejechanych kilometrów, 2 złapane gumy, kilka morderczych przejazdów . Tak w największym skrócie można podsumować naszą wyprawę rowerową.

Łyk historii.
28 lipca 1909 parlament pruski uchwalił ustawę o wybudowaniu linii kolejowej z Gdańska Wrzeszcza do Starej Piły, przez Gdańsk Brętowo, Kiełpinek, Kokoszki i Leźno o długości 19,52 km. Poprzez planowany odcinek Czersk – Bąk – Stara Kiszewa – Przywidz – Stara Piła linia miała być fragmentem magistrali stanowiącej najkrótsze połączenie Gdańska z Berlinem, o długości około 500 km.
Elementy trasy linii wykorzystywane są dziś jako ścieżka rowerowa, w obrębie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.

Jeśli szybka jazda rowerem po wyboistych i krętych torach jest tym, czego ci potrzeba, to dokonałeś właściwego wyboru. To fragment ogłoszenie który pasuje jak ulał do opisu naszego wypadu. Pierwsze 5 min jazdy wystarczyło, aby każdy zrozumiał jak będzie wyglądać trasa przejazdu. W zasadzie wiodła ona dosłownie torami lub wzdłuż torów. Była na tyle wyboista, że po przejechaniu pierwszych 100 metrów jeden z uczestników zdążył zgubił licznik do roweru. Najgorzej miały tu osoby z pedałami SPD, które kilka razy zaliczyły efektowne gleby. Sam przejazd przez Gdańsk wymagał od nas kilku stromych zjazdów i podjazdów z korony nasypu kolejowego z powodu zburzonych wiaduktów nad przecinającymi go ulicami(a było ich kilka). Pozostały po nich już tylko filary podporowe. Jednak to nie pozbawiło nas dobrych nastrojów.
Dalszy odcinek szlaku do przecinającej go ul. Franciszka Rakoczego, był dość przyjemny. Po drodze można było oglądać stare wiadukty, zachowane w dość dobrym stanie.
Minąwszy Brętowo skierowaliśmy się nad dawny poligon wojskowy, gdzie zrobiliśmy pierwszą dłuższą przerwę. Droga ponownie dostarczyła nam wrażeń. Tym razem w postaci stojącej na niej wody, dużej ilości błota i małego strumyka przecinającego ją wzdłuż.
Po minięciu budynków starej stacji Kiełpinek, dotarliśmy do Kokoszek i tu zaczęło się najlepsze. 3,5 kilometra jazdy rowerem po starych torach, a dokładnie po zniszczonych podkładach i tłuczniu porfirowanym(Charakterystyką tłucznia jest to, że jego kamyki mają ostre krawędzie). Na efekty więc nie trzeba było długo czekać. Po dojechaniu do starego przystanku Leźno i zjechaniu z torów, kolega Darek stwierdził że ma przebitą oponę.
Łatanie dętki zajęło na tyle dużo czasu, że można było się trochę odprężyć na trawie i skorzystać z pobliskich atrakcji w postaci m.in. starej drewnianej huśtawki własnej roboty(działała).

Po tym postoju nie trzeba było nikogo namawiać na pokonanie dalszego odcinka trasy drogami wzdłuż torów. Po przejechaniu mniej więcej dwóch kilometrów, okazało się że z przedniej opony roweru Darka znów ucieka powietrze. I w ten oto sposób mieliśmy kolejny wymuszony postój. Wymiana opony dostarczyła nam niezłych wrażeń, okazało się bowiem że wyposażeniu 7 osób znajdowała się tylko jedna zapasowa dętka i ostatnia łatka. Do tego zrobiło się zimno i część z nas(jeśli nie większość) z braku ruchu zaczęła mocno marznąć. Tak więc koledzy Miłosz, Darek i Mateusz zabrali się do wymiany dętki na nową. Trwała to dobre 30 min. Najpierw okazało się że nie da się jej napompować żadną z posiadanych pompek bo nowa dętka też jest przebita. Następnie sprawne oko Kasi wypatrzyło drugą( i oby ostatnią) dziurę w starej dętce, oraz mały kolec w pechowej oponie. Po założeniu ostatniej łatki i z nadzieją że już więcej żadnych problemów nas nie spotka ruszyliśmy w dalszą drogę.

Odcinek z Niestępowa do Lniska pokonaliśmy wzdłuż rzeki Raduni. Z mojej strony mogę stanowczo odradzić ten wariant drogi. W zasadzie to prędkość jego pokonywania była tak oszałamiająco wysoka, że na to samo by zapewne wyszło prowadząc rower. W połowie drogi padały nawet propozycje pokonania rzeki wpław, z nadzieją że na drugiej stronie jest lepiej. Był nawet odważny pomysł przejścia z rowerem po złamanej na pół i częściowo zatopionej kładce. Jednak moim faworytem był wariant przejechania po dnie rzeki z słomkami w ustach. Ale podarowaliśmy sobie to i jakoś dotarliśmy do Lniska.
Na tym etapie wycieczki, zaczął się powolny powrót. Udaliśmy się głównymi drogami przez Czaple i Rębiechowo a stamtąd do Chwaszczyna, gdzie zakończyła się nasza przygoda. Po drodze(chyba w miejscowości Czaple) zrobiliśmy mały postój, aby coś przekąsić, dochodziła bowiem godzina 16:00 a nie którzy z nas niewiele jedzenia zabrali na drogę. Pożegnanie nastąpiło w miejscowości Chwaszczyno. Małe przegrupowanie i trzy podgrupy ruszyły w trzech różnych kierunkach.

Na zakończenie

Ciężko mówić tu o przejechanym dystansie. Sama trasa wycieczki z Gd.Wrzeszcza do Chwaszczyna miała długość ok.35 km. Jednak większość z nas dojeżdżała na miejsce spotkania z pod dworca SKM Gdynia Redłowo no i wszyscy musieli jeszcze wrócić do domu z Chwaszczyna. U mnie licznik np. pokazał, że łącznie przejechałem 71 km.
Było fajnie, chociaż pod koniec zimno jak sto diabli.

Linki: - Mapa - Galeria -


Szlakiem zwiniętych torów (Gdańsk-StaraPiła) at EveryTrail
EveryTrail - Find trail maps for California and beyond