Bory Tucholskie -
3 tys km2 sandru rzek Brdy i Wdy oraz Równiny Tucholskiej i Charzykowskiej.
Jeden z największych kompleksów leśnych z zachowanymi fragmentami pierwotnej
puszczy oraz mnóstwem jezior i oczek wodnych. A w tym wszystkim nasza dwójka (Krzysiek i Kamila) z
rowerami, namiotem i prowiantem na dwa dni.
Przygodę
zaczęliśmy we wsi Swornegacie (położonej nad rzeką Brdą i jeziorem Karsińskim).
Nazwa wsi wzięła się od dwóch wyrazów: swora, czyli warkocz pleciony z korzeni,
wykorzystywany do umacniania, czyli gacenia brzegów (gacy) jezior i rzek przez
mieszkańców. Pierwsza wzmianka o wsi pochodzi już z 1272 roku. Obecnie jest ona
popularna głównie za sprawą spływów kajakowych, które zaczynają się lub kończą
w niej bieg.
Zaparkowaliśmy
samochodem w samym jej sercu i zaczęliśmy przygotowania. Pierwszym krokiem było
kupno mapy Borów Tucholskich w pobliskim sklepie. Po kilku minutach jej
studiowania okazało się że cały teren obfituje w dużą ilość szlaków rowerowych
i pieszych. My za cel obraliśmy Park Narodowy „Bory Tucholskie”. Mieliśmy na to
niecałe dwa dni.
Spakowaliśmy się
i ruszyliśmy szlakiem rowerowym wzdłuż jeziora Karasińskiego w kierunku Małych
Swornychgaci. Tam odbiliśmy w kierunku jeziora Ostrowitego, które jest
największym i najgłębszym jeziorem w parku narodowym. Należy ono do Strugi
Siedmiu Jezior, czyli niewielkiej rzeki (13,9 km) łączącej osiem jezior
rynnowych. Minęliśmy ostatnie zabudowania i wjechaliśmy do Parku Narodowego
Bory Tucholskie. Szlak głównie biegł leśnymi duktami. Po drodze mijaliśmy
ostatnich rowerzystów którzy spiesznie wracali przed zachodem słońca.
Dochodziła 20.00, nastawał zmierzch. Dwa albo trzy razy drogę przecięły nam spłoszone
sarny. Byliśmy sami. Pamiętam jak dziadek opowiadał mi jak byłem mały ze las ten
jest stary, ciemny i przerażająco cichy. Coś w tych opowieściach było. Jedyne
odgłosy jakie się dało słyszeć podczas jazdy to sporadyczne uderzenia
przytrokowanego do roweru namiotu i pluskanie podbijanej na korzeniach wody w 2
l butelce, która wzięliśmy na wszelki wypadek. W okolicach jeziora Jeleń
zrobiliśmy krótki postój aby na chwilę wsłuchać się w otaczającą nas ciszę.
Oprócz dzięcioła, który najwyraźniej nie mógł zasnąć i stukał gdzieś w dali,
nic nie było słychać. Nawet wiatr ustał. Było idealnie cicho. Robiliśmy się już
senni i zmęczeni.
Widok z namiotu |
Noc minęła
szybko. Pobudkę mieliśmy ok 6.00 rano.
Po wyjściu z namiotu przywitało nas wschodzące między drzewami słonce oraz
widok jeziora otulonego lekką mgiełką. Niebo było częściowo zachmurzone a
powietrze chłodne. Spakowaliśmy się , zjedliśmy śniadanie popijając ciepłym
Gorącym Kubkiem i ruszyliśmy w drogę. Mieliśmy cały dzień przed nami więc nigdzie
się nie spieszyliśmy.
Na początku dnia postanowiliśmy
zrobić pętlę wokół jeziora Ostrowite. Mniej więcej w połowie drogi nieopodal
osady Józefowo pogoda zaczęła się na tyle poprawiać, że zrobiliśmy postój nad samym
jeziorem. Idealnym miejscem okazał się szeroki pomost z przycumowanymi do niego
łódkami. Pół godzinna sjesta w słońcu z widokiem na jezioro pozwoliła nam
naładować baterie przed dalszą jazdą.
Naszym celem na
ten dzień była wieś borowiacka Rytel oraz zapora Mylof na rzece Brda. Trasa
była urokliwa a większa jej część biegła mało uczęszczanymi leśnymi duktami. Do
Rytla dojechaliśmy kolo godz 15.00. Wieś tą zamieszkają po dziś dzień głównie Borowiacy
Tucholscy, grupa etnograficzną pochodzenia kaszubskiego zamieszkującą
północno-środkową część Borów Tucholskich. Borowiacy jak i innej grupy
etnograficzne tego regionu oparli się silnej germanizacji pomorza w XVIII i XIX
w. Nadal uprawiane jest, powszechne tu niegdyś koszykarstwo.
Po krótkim
zwiedzaniu Rytla ryszyliśmy 5 km
odcinkiem wzdłuż kanału na rzece Brda w kierunku zapory Mylof. Wiedzieliśmy ze
miejsce te słynie z hodowli pstrąga tęczowego i restauracji w której można go
skosztować( tak naprawdę nic więcej tam nie ma). Byliśmy głodni wiec odcinek
ten pokonaliśmy w dość szybkim czasie. Zajęliśmy stolik i zamówiliśmy po
pstrągu z dodatkami. Czekając na dania wyjęliśmy mapę i zaplanowaliśmy drogę
powrotną. Trasę pomiędzy Mylofem a Męcikałem uznaliśmy ze pokonamy niebieskim
szlakiem rowerowym. Następnie za Męcikałem chcieliśmy wjechać w las i szlakiem
niebieskim pieszym wzdłuż jeziora Dybrzk dojechać do Drzewicza a potem do
Swornychgaci. Taki przy najmniej był plan.
Po zjedzeniu posiłku wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w drogę. Już po przejechaniu pierwszych kilkuset metrów zrozumieliśmy że odcinek do Męcikału lepiej będzie pokonać drogą asfaltową aby trochę zyskać na czasie. Robiło się późno a my mieliśmy ciągle sporo drogi przed nami. Po godzinie dojechaliśmy do wsi Męcikał. Wieś powstała w miejscu średniowiecznej karczmy założonej przy brodzie na Brdzie. Oficialnie uważa się że nazwa wsi wzięła się od mącenia wody przy przekraczaniu rzeki. Jednak miejscowi opowiadają że pochodzi ona od Napoleona który przechodził tędy wraz z wojskami przez stare bagno a że ciężko im się szło to mówiło się „ale Męci Kał” czyli: że ich męczy( kał mówiło się kiedyś na błoto lub bagno).
Odcinek pomiędzy
Męcikałem a Drzewiczem mieliśmy pokonać szlakiem pieszym ale nie udało się.
Liczne przeszkody na drodze (kilka ogrodzeń przez które trzeba było przenosić
rowery) plus ścieżka która co chwile znikała mocno nam utrudniały jazdę. Poza
tym biegła ona wzdłuż linii brzegowej jeziora i w pewnym momencie ziemia pod
nogami zrobiła się zbyt grząska na dalszą jazdę. Z pomocą przyszedł GPS. Znależlismy
trasę która szła głębiej w lesie ale w tym samym kierunku co my. Mniej więcej w
połowie drogi do Drzewicza zatrzymaliśmy się na chwilę na wielkim polu jagód i
czerwonych borówek. Krótki postój ostatecznie zakończył się na zebraniu siatki
borówek i dużej menażki jagód. Można było zebrać więcej ale nie mieliśmy na to
czasu i po godzinie ruszyliśmy dalej. Koło godziny 18.00 dotarliśmy do
Drzewicza. Stamtąd była już prosta droga do Swornychgaci. Cały odcinek biegł wzdłuż
drogi przygotowaną ścieżką rowerową. Na miejsce zajechaliśmy po 18.00. Podjechaliśmy
pod samochód, spakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną do Trójmiasta.
Podczas całego wypadu, pogodę mieliśmy udaną. Nie spadła nawet kropla deszczu( pomimo tego co podawano na portalach meteo). Na pewno tam jeszcze wrócimy. Dwa dni to stanowczo za mało na zwiedzenie całych Borów Tucholskich. My zdołaliśmy zobaczyć tylko niewielką ich część i ciągle pozostało sporo do odkrycia. Łącznie zrobiliśmy dystans 75 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz