Rajd tym razem miał miejsce w miejscowości Czarna Woda w
powiecie starogardzkim.
Po raz pierwszy do dyspozycji uczestników były dwie nowe
trasy:
- Trasa piesza 50km, z limitem czasu 12 godz. Start trasy w sobotę o godz. 7.30
- Trasa rowerowa 100km, z limitem czasu aż 8 godz.
My wybraliśmy tą pierwszą.
W rajdzie początkowo miałem startować ja(Krzysiek) i Miłosz.
Ale na dwa dni przed Miłosza zastąpił mój kolega z pracy Krzysiek(który
startował bez przygotowania).
Na starcie do trasy pieszej stawiło się łącznie 200
zawodników (w tym nasza dwójka). Co ciekawe organizatorzy zakomunikowali również,
że po raz pierwszy frekwencja w całych zawodach przekroczyła 1000 osób.
Zabraliśmy, co potrzebne, czyli: kompas, wodę, jedzenie oraz
skarpety na przebranie i ruszyliśmy. Na 3 minuty przed godziną startu rozdano
mapy. Start wszystkich uczestników trasy nastąpił jednocześnie.
Do zaliczenia było 8 punktów kontrolnych zgodnie z kolejnością podaną na mapie.
Co ciekawe, w odróżnieniu od poprzedniego Harpaganu
uczestnicy zaraz po starcie na pierwszym rozwidleniu podzielili się i poszli dwoma
różnymi drogami. Czym dalej szliśmy tym mniej osób kierowało się tą samą trasą,
co my. Już mniej więcej po przejściu pierwszych
4 km można
było naliczyć niecałe 20 osób. Ale my się tym nie przejmowaliśmy i szliśmy
według wspólnie ustalonej drogi.
Droga do 3 pkt minęła nam w miarę szybko. Dystans między
każdym punktem pokonywaliśmy średnio w 1,5 godziny. Po drodze raz po raz mijali
nas zawodnicy z trasy rowerowej. Na początku(pierwsze 2-3 godziny) mocno padało,
ale potem zaczęło się już tylko rozpogadzać. Próbowaliśmy też sforsować na
skróty rzekę Strugę(aby trochę zyskać na czasie), ale nie udało się nam znaleźć
żadnego bezpiecznego przejścia oprócz starego zwalonego drzewa. Kilka osób
wybrało ten wariant, ale my postanowiliśmy nie szaleć na samym początku rajdu.
Do 3 punktu dotarliśmy o 11:17. Tam też okazało się, że
koledze w obu butach pękły podeszwy(tu trzeba zaznaczyć, że było to trekingowe buty
w dobrym stanie). Od tego momentu z każdym pokonywanym kilometrem miał coraz
większe problemy z chodzeniem.
W punkcie 4 stawiliśmy się o 13:20 więc był to jeszcze w
miarę dobry czas. Był to chyba też najtrudniejszy ze wszystkich punktów do
znalezienia. Tam też stwierdziliśmy, że nie mamy już nic do jedzenia i
skończyła się nam woda. Na szczęcie wodę udało się uzupełnić u ratowników,
którzy tu przebywali. Był to półmetek rajdu.
Po krótkiej przerwie ruszyliśmy mozolnym tempem w dalszą drogę.
Zanosiło się też, że będzie to ostatni odcinek trasy, bo koledze coraz bardziej
doskwierały niewygodne/popękane buty. Odcinek pomiędzy punkami 4 i 5 to była chyba
najdłuższa tak prosta leśna droga jaką spotkałem w życiu. Łącznie miała ok. 7 km i wydawało się momentami,
że nie ma końca. Po dotarciu na punkt 5 podjedliśmy decyzje, że kończymy rajd. A
przynajmniej tak planowaliśmy. Po rozmowie z osobami dyżurującymi na nim okazało
się, że nie ma innej opcji powrotu do bazy jak na własnych nogach. Co gorsza w
okolicy nie było też żadnej cywilizacji. Tak wiec kolega z bolącymi stopami
musiał iść dalej.
Wszystko szło pięknie do czasu, kiedy nie okazało się, że
nie ma jednego z mostów, który widnieje na mapie(mapy specjalnie były stare i
nieaktualne) a rzeki nie da się obejść. Mieliśmy więc dwa wyjścia. Albo
forsować rzekę albo skierować się do najbliższego mostu zaznaczonego na mapie(
gdzie też nie było pewności, że jeszcze istnieje) . Zaczęliśmy się głośno
zastanawiać nad rozwiązaniem, kiedy nagle z lasu koło nas wyłonił się kolejny
uczestnik rajdu i poinformował nas, że jakaś grupa właśnie próbowała przejść
przez rzekę, ale jednego z jej członków porwał mocny nurt. Tak więc nie
pozostało nam nic innego jak iść dodatkowe 3,5 km do kolejnego mostu,
który na szczęście był na swoim miejscu.
Niestety ten dodatkowy dystans mocno obniżył morale i po
dojściu do punktu 6 kolega stwierdził, że nie jest w stanie iść dalej w tych
butach. Nie pomogło tu nawet założenie dwóch par skarpet. Na nasze szczęście
punkt 6 mieścił się na parkingu przy kręgach kamiennych a dobra pogoda
przyciągnęła trochę zmotoryzowanych turystów. Po krótkich poszukiwaniach udało
się znaleźć miła parę, która podrzuciła nas samochodem do bazy rajdu.
W bazie zwróciliśmy nasze karty SI, zjedliśmy ciepły posiłek
(który przysługiwał każdemu uczestnikowi rajdu) a następnie spakowaliśmy się i
ruszyliśmy samochodem w drogę powrotną.
Według wydruku, jaki dostałem po zakończeniu rajdu wszystkie
6 pkt zaliczyliśmy w 9.30 godz. Czyli w całkiem niezłym czasie.
Mimo problemów z butami, koledze na tyle spodobał się rajd
że chce startować w kolejnej jego edycji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz